Budzik ustawiony na godz. 4.45, ale głowa nabita Wieprzem budzi się o
4.15. Rzut okiem za okno i jest zachmurzone, ale nie pada. To zdaje się
największe zmartwienie dnia. O godz. 6.15 jesteśmy z Tedziem umówieni w
Warce, lecz dostaję info od Teda że będzie o 6-tej i tak też się
spotykamy pod Stokrotką. Pada. Nasze miny i spojrzenia ku niebu dają
wyraz spaczenia naszej psychiki na tle pływania. Potwierdzają to miny
ludzi których mijamy autem z kajakiem na dachu...
Droga mija nam miło
i spokojnie a deszczysko się wzmaga. Dojechaliśmy do Kozienic i
postanawiamy zadzwonić do Magi, bo jak mamy wracać to stąd.
Ku
naszemu zdziwieniu Maga mówi że nie pada, bądź leciutko mrzy.....No to
jedziemy dalej. Jak będzie lało to się przywitamy zjemy coś i wrócimy. Dojechaliśmy do Magi. Oczywiście pada, ale jakby mniej. Szybciutko: Heeeelloł Magi i jedziemy na stanicę bośmy lekko spóźnieni. Buziaki będą później.
Jedziemy
na stanicę i....nie pada w ogóle ....pierwszy raz od mojego wyjścia
dziś z domu. Spotykamy tam Amico który w krótkich spodenkach wita nas niczym plażowicz i twierdzi że to czarownica (czyt. Maga) załatwiła pogodę bo to w jej stylu.
Fot. Ted
l
Fot. Ted
Na wodę!
Dodam że jest cieplutko i nie pada.
Wieprz jest fajny,
bardzo ciekawy i o oczko lub dwa trudniejszy niż Pilica bo z nią mam
największe porównanie. Na Wieprzu nie można sobie tak bezkarnie
zalegać
w pływadle. Strasznie kręci, do tego jest mnóstwo przeszkód w wodzie.
Trzeba mieć oczy otwarte i tą średnią czujność zachować.
Tu
przepływam pierwszy raz pomiędzy zwalonymi drzewami gdzie przerwa jest
niewiele większa niż szerokość kajaka. Tu również zagadani z Tedziem
wpadamy
w chyba tzw. cofkę gdzie zanurzając wiosło poczułem jakbym nim machał w powietrzu.
Oczywiście
były odcineczki spokojniejsze na których to podpływaliśmy do siebie i
miło gawędziliśmy. np. ,,Magda - czemu za Twoim Heliosem pokazują się
pęcherzyki powietrza? Tak ma być?" Niestety nie robię zdjęć na wodzie bo
miny obydwojga odwróconych do tyłu były godne uwiecznienia :)
Brzegi
Wieprza nie były dla nas przyjazne. Są dość wysokie i zalega na nich
mół, wobec czego miejsca na przerwę z ogniskiem szukamy dość długo.
Dodam
tu, że o ile z dmuchańców są w stanie zejść prawie gdzie popadnie to ja
od swojego Ubota dostaję tu cios w plecy bo albo współtowarzysze mi
pomogą,
albo muszę szukać łagodnej plażyczki.
Znajdujemy spokojne miejsce, zbieramy chrust, pieczenie kiełbasek oraz herbatka.
Fot. Czołg
Fot. Czołg
Fot. Czołg
Gawędzimy sobie i jest miło, ale czas na wodę bo zrywa się mocniejszy
wiaterek który nie wróży nic dobrego. To się czuje. Przez kilka km. jest
w porządku, ale w końcu dopada nas deszczyk ale taki do zniesienia.
Fot. Amico
Fot. Maga
Tuż
po tym jak zaczęło padać mamy zwałkę której nie da się przepłynąć, a
więc do brzegu! Jak zwykle mam problemy z wyjściem ale z pomocą
ekipy
jestem suchy na brzegu. Przenoska jest łatwa i za chwilę jesteśmy na
wodzie. Tą przerwę wykorzystuję na założenie po raz pierwszy kurtki
wodoodpornej. A więc jesteśmy na wodzie....po to do diabła, żeby za
chwilę zobaczyć....(około 100m. przepłynęliśmy) że jest druga
przenoska... .
Ogromne drzewo Tedzio ze swojego prawie pontonu
pokonuje przenosząc go po drzewie. My niestety nie i znów na ląd. Nie
lubie, nie lubie...
Deszczyk ustaje. Płyniemy sobie dalej spokojnie
do mostu. Amico z Tedem dobijają do brzegu więc ja troszkę marudzę na
wodzie, żeby mieli czas na wyciągnięcie kajaków z wody i z tego
marudzenia zawisłem na kamieniach których było pod mostem pełno.
Pierwsze drachy na dnie kajaka zabolały niczym rany cięte na sercu.
Fot. Maga
Zakończyliśmy spływ.
Skład:
Maga
Amico
Krzyś
Ted
Czołg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz