Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

26/30 lipca 2014 Wisła - Sandomierz - Warszawa - 240 km.

Dołączenie do spływających Wisłą ElTechów (Leszka i Wojtka) było planowane od dłuższego czasu, ale nie w takim wymiarze w jakim doszło do skutku. Na początku miałem ich odwiedzić na ujściu Pilicy i tyle, później miałem spłynąć od ujścia Pilicy do G. Kalwarii. Później zmieniało się tylko miejsce rozpoczęcia....z Latkowa, z Dęblina, z Puław, wreszcie stanęło na Sandomierzu.


 1 dzień spływu.
Wszystko przygotowane i czekam tylko na telefon od chłopaków kiedy mam się stawić w Sandomierzu. Padło na 26lipca i umówiliśmy się na godz. 12:00 na przystani.
















Ja stawiłem się punktualnie, ale jakież to oczy zrobiłem kiedy zamykając samochód na parkingu zerknąłem na wodę i widzę znajomą, zieloną kanadyjkę. Chłopcy wyliczyli czas pierwszorzędnie. Załoga kanady ruszyła w miasto na zwiedzanie oraz uzupełnienie zapasów, a ja miałem czas, aby zapełnić Carolinę bagażem. Czekając na chłopaków zerkałem sobie na Wisełkę i pojawiające się fale które były wytwarzane przez statki wycieczkowe. No ładnie,..... byle by się wstrzelić w start kiedy te cholery sobie w diabła popłyną. Tak też się udało zrobić i start był spokojny. Ustaliliśmy że płyniemy ile się da, ale tak by udało się posiedzieć jeszcze przy ognisku. Spokojnie uciekały nam kilometry przy tak pięknej pogodzie. Trzymałem się dość blisko kanady ze względu na dość sporą nieufność do Wisły. Minęliśmy Zawichost, most w Annopolu i odwracamy się za siebie a goniąca nas chmura nie wróży nic innego jak niezły opad deszczu.... . Kierujemy się na dość dużą wyspę i ustalamy że jeśli będzie w porządku to na niej rozbijamy obóz. Okazała się fantastycznym miejscem. Dużo opału i miejsce na namioty. Kiedy dopływamy już zaczyna kropić, więc cumujemy i chowamy się pod plandeką. Burza poszła bokiem, więc tylko delikatnie nas pomoczyło. Zanim rozbiliśmy namioty podłoże było już suche. Na kolację klucha gotowana w kociołku i gulasz. Ognisko i nocne Polaków rozmowy.

















2 dzień spływu.

Na śniadanko jaja na twardo i pieczone kiełbaski.

















Dzień zapowiada się piękny. Dziś mamy w założeniu dopłynąć do Kazimierza Dolnego, do porciku. Chłopcy chcą zrobić pranie, ładowanie sprzętu elektronicznego i skorzystać z dóbr cywilizacji. Płynęło się bardzo dobrze. Wisła była spokojna i pozwalała mi na relaks do tego stopnia że zdjąłem kamizelkę czego na ogół nie robię. Obiecałem sobie, że jak warunki się choć trochę pogorszą to założę ją z powrotem.
















Postanawiamy zatrzymać się na wyspie przed Janowcem przy kajakarzach z którymi Leszek zamienia kilka słów.
















Piciu, siusiu i ruszamy dalej. Za wyspą dostajemy w mordę wind i już do samego Kazimierza nici z mojego lajtowego płynięcia. Wisła faluje, ale to jeszcze nic, można powiedzieć bajka. Czuję się w kajaku pewnie więc jest dobrze. Przed samym Kazimierzem dochodzą jeszcze fale wywołane przez statki turystyczne, motorówki i skutery. Jest niedziela więc kupa tego sprzętu na wodzie. Ze sto metrów przed wejściem do portu zrobił się taki pierdzielnik z falami że nie było wiadomo jak się do nich ustawić. Podobno to fale krzyżowe. Jedne napływały od statków, drugie odbijały się od brzegu.......a kamizeleczka sobie leży pod sznurkami na kokpicie......Ja durny....Gorąco było? To teraz będzie mokro na siedzeniu...... bo nie jest pewne czy się nie zleję. Nie ma szans na odłożenie wiosła i zajęcie się zakładaniem kamizelki bo kabina pewna. Zerkam na kanadę, a jej dziób cały wychodzi na powierzchnię. No to chłopaków też nieźle buja! Wiosłuję starając się jakoś w miarę ustawiać do fal i wreszcie udaje się wejść w kanał portowy.
















Błoga, płaska tafla wody. Załatwiamy formalności, rozbijamy obóz i wyruszamy na miasto. Krótki spacer i przygotowanie ogniska. Na kolację fryty z kociołka i pieczona kiełbaska.

















Z opałem było krucho, ale udało się zjeść jak należy. Nocne Polaków rozmowy.




3 dzień spływu.

Budzi mnie okropne skrzeczenie ptaszorów. Okropne! Już miałem wyjść z namiotu, ale jakoś przetrzymałem i się wreszcie uciszyło. Przysnąłem. Budzi mnie dźwięk jakiegoś długiego, przeraźliwego dzwonka. Przysnąłem. Budzi mnie przepędzanie przez Bosmana wędkarza, który się uparł łowić z pomostu. Pierdzielę - wstaję bo tu spać się nie da! Zatęskniłem za wczorajszą wysepką.Pijemy z Wojtkiem kawkę ...















Taka sytuacja, że znikła kiełbasa którą zostawiliśmy na stole w opakowaniu firmowym pod przykryciem czymś cięższym. Debatujemy nad tym z Leszkiem. Wstaje Wojtek i mówi że łaził o 3-ciej w nocy. Jest więc podejrzanym kiełbaso-skrytożercą! Dziś śniadanie na kanapeczkach. Wojtuś stwierdza że nie jest głodny.Co jest? Wojtek nie jest głodny? Utwierdził nas w przekonaniu że najadł się kiełbasy po nocy i tak oto co jakiś czas nazywaliśmy go kiełbasianym - skrytożercą :)

















Wypłynęliśmy dość późno bo około 12-tej i spokojnie minęliśmy Puławy. W Dęblinie przy pomoście Ochotniczego WOPR-U zatrzymujemy się na uzupełnienie zapasów i miłą pogawędkę z gospodarzem.

















Pogodę mamy super więc mimo późnego startu możemy sobie spływać do późniejszej godziny. Nie spieszymy się. Znajdujemy czas na Wiślane kąpiele nagrzanego ciała w podobno ciepłej wodzie.... :)

















Później było już tylko lepiej


















Po kilku godzinach pogoda się zmieniła i zaczęło być słychać grzmoty. Pomny tego co się stało zimą trzymałem się dość blisko brzegu by w razie czego było się gdzie schronić. Wisła powoli zaczęła się huśtać na skutek wiatru i nieśmiało pojawiały się fale. Zdecydowaliśmy, że schodzimy na wyspę którą właśnie mijaliśmy ze względu na dogodne wyjście. Kajak i kanada zostały przycumowane do drzewa, a my schroniliśmy się przed padającym deszczem i wiejącym wiatrem pod plandeką. Przerwa w spływie trwała około 40 min. i wyruszyliśmy dalej w leciutkiej ustającej mrzawce. Powoli rozglądaliśmy się za noclegiem.

Zatrzymaliśmy się na pięknej wyspie. Piasek, dużo opału, no cudo!


















Rozbijamy namioty, rozpalamy ognisko i zasiadamy do przyrządzenia kolacji.
















Dziś słynna Techowa zupa cebulowa. 















Mniam :)
















Jesteśmy w miejscu z którego dość dobrze widać kominy elektrowni Kozienice. Fajnie wyglądają nocą mrugając do nas oświetleniem ostrzegawczym. Ustalamy wczesną pobudkę. O ile pamiętam na godz. 7-mą. Nocne Polaków rozmowy.




4 dzień spływu.

Pierwszy wstaje Leszek, później ja, a Wojtek wstać nie chce. Znów łaził po nocy. Stwierdzamy że szukał kociołka z cebulową, ale ElTech tak go zabezpieczył, że nie zdołał pokonać zabezpieczeń. Wstrząs kopułą namiotu przynosi efekt i w komplecie jesteśmy na nogach. Poranek jest śliczny.






























Śniadanie - wczorajsza zupa cebulowa która jest jeszcze lepsza. I w drogę.

Po przepłynięciu kilku kilometrów zamieniam się miejscami z Wojtkiem i próbuję jak się pływa załadowaną kanadyjką. Powiem krótko...łatwo nie jest.































Sweet focia i czym prędzej wracam do kajaka :)

















Żeby nie było słodko to podczas wysiadania z kajaka Wojciech nabrał wody i przez najbliższe dwie godziny płynąłem siedząc na mokrym siedzeniu co w tym upale jaki nam towarzyszył było nawet przyjemne :)

Mieliśmy nocować na wysokości Mniszewa, żebym mógł przepłynąć do G. Kalwarii z chłopakami jeszcze jeden dzień, ale z racji młodej godziny płyniemy dalej i mamy się spotkać z Wanienkami na wysokości Czerska. W Mniszewie robimy przerwę na papu i krótką kąpiel. Po dopłynięciu do Czerska okazuje się że warunki noclegowe są paskudne. Właściwie ich nie ma. Ustalamy że popłynę kawałek pod prąd za główkę i zobaczę czy tam się da przenocować, a chłopaki później przeprowadzą kanadę przez główkę na linie. Co dostałem po d.... pstrągując to moje.....W każdym razie udało się. Niestety Lechu stwierdza to co wyżej o warunkach do spania i postanawiamy płynąć do G. Kalwarii. Posmutniałem bo przecież wylatuje mi dzień pływania. Rozważam kolację z chłopakami i powrót do domu. Jednak do G. Kalwarii mamy jakieś 13 km. więc jest jeszcze czas na przemyślenia. Wpadam na szatański pomysł dopłynięcia do Warszawy. Telefonicznie załatwiam kwestię logistyki i ....płynę do Wawki. Zatrzymujemy się przy główce w Górze, ale i tam ludzi full, plaża mała, więc mówię do Lecha czy nie pogadać z Wanienką i nie przenocować w porcie w którym biesiadowaliśmy po naszej zimowej, wiślanej kabince. Będzie przynajmniej bezpiecznie. Wszystko udało się zorganizować i przepłynęliśmy jeszcze kawałek do portu. Tu mamy prąd i wodę. Rozkładamy namioty bo się ściemnia, a na kolację mamy piersi kurczaka zawinięte w boczku smażone oczywiście w kociołku. Odwiedziły nas Wanienki więc nocne Polaków rozmowy przeciągnęły się do późnej niż zwykle pory.












































5 dzień spływu.

Na śniadanko dżemik i paszteciki. Ogarniamy miejscówkę i na wodę. Płyniemy na podbój Warszawy. Pogoda piękna. Nie spieszymy się, bo chłopaki i tak nocują w Wawce.






























Mijamy Gassy w których odbywał się Flis Festiwal, dostajemy pokaz akrobacji od lotnika w małym samolocie, który pozdrawia nas zapalając i gasząc światła. Przed Warszawą miejscami rzeka jest niespokojna, ale radzę sobie z tymi trudnościami. Techy zostały z tyłu ponieważ przystanęli na jednej z wysp robiąc sobie zdjęcia. Ociągam się czekając na nich i dopływamy do Miedzeszyna. Widok na prawym brzegu mnie powala, zniesmacza i wykorzystujemy go z Leszkiem na straszenie Wojtka (oczywiście żartem), aby słuchał ojca i wiosłował bo zostawimy go na tej plaży przywiązanego do drzewa. Widok dwóch Panów uprawiających sex na samym brzegu rzeki, gdzie pływają rodziny z małymi dziećmi jest po prostu nie na miejscu.Przestroga dla nie oczekujących takich widoków.: płyńcie środkiem Wisły!

Widzimy już most siekierkowski.















Leszek wskazuje wejście do WKW gdzie rozpakowuję kajak i za chwilę mam transport do domu.















Kiedy pakuję kajak na dach zaczyna padać. Niebo płacze że mój spływ się skończył.........Pamiątkowa fotka .....












Koniec! A może dopiero początek?....................




P.S. Chciałbym serdecznie podziękować ElTechom - Leszkowi i Wojtkowi, że zechcieli mnie zaprosić do wspólnego pływania. Panowie! To był jeden z moich najfajniejszych wypadów! Dzięki raz jeszcze!
Dziękuję również za udostępnienie zdjęć :)




P.S.1. Dziękuję moim rodzicom za to, że zechcieli zapewnić mi transport do Sandomierza i że zajęli się córką :)




P.S.2. Dziękuję Hubertowi J. za odbiór z Warszawy po spływie.