Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 19 maja 2015

16.5.2015 - Wola Życka - Podoblin - Okrzejka/Bączycha - 24,5 km.

Taaaaaaaak! Kolejny spływ, następna piękna rzeczka, a właściwie dwie. Okrzejka i Bączycha. 


 Spływ zaproponowany przez Rybę, 


 który na czas naszego spotkania otrzymał tytuł ORGANIZATORA. Dzięki uprzejmości Sharana logistykę mieliśmy zorganizowaną super. Samochody czekały na nas na mecie. No, prawie na mecie, co okazało się zbawienne biorąc pod uwagę stan naszego wyczerpania. Ale o tym później.


Zaczynamy!!! 
Na starcie zjawiają się: Ania, Asia (debiut w kajaku), Basia, Monika, Karol, Krzysztof, Adam, Wojtek (debiut w kajaku), Sharan, Ted, Ryba (ORGANIZATOR :) ) i ja. Całkiem spora gromada. 12 kajaków. Dwie osoby, które nigdy nie siedziały w kajaku. Dzień jest bardzo ładny. Słoneczko przygrzewa, jednak ubieram się dość ciepło. Bielizna termoaktywna, suche spodnie, wodoodporna kurtka i buty z neoprenu. Z początku żałowałem, że nie wziąłem krótkich spodenek, ale jak się później okazało nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 
Płynę Prijonem Canyonem. Miałem go sprzedać, ale postanowiłem podjąć decyzję po tym spływie i podjąłem...zostaje u mnie :) !


 Ruszamy z Woli Życkiej.
 


Okrzejka jest bardzo ładną, uroczą rzeczką. Niezbyt szeroką, z umiarkowaną liczbą nie uciążliwych zwałek i spokojnym nurcie.




Tempo spływu jest wolne. Przy 12 kajakach nie może być inaczej. 





 Spokojnie dopływamy do miejscowości Godzisz, gdzie mamy przenoskę przy jazie. 


 No może nie wszyscy płyną spokojnie. O ile Asia radzi sobie w kajaku bardzo dobrze, o tyle Wojtek jest spięty i walczy z kajakiem opadając z sił. 
Przy jazie różne zabawy. Humory dopisują. 







 W pewnym momencie Karol poślizgnął się i zaliczył "kabinę" bez kajaka przy jazie :) . 


 Spadając do wody złapał się za metalową, pordzewiałą barierę. Ryba - Organizator stanął na wysokości zadania. Ze swojego szpeju wydobył apteczkę i opatrzył poszkodowanemu na szczęście niegroźną ranę.


Po kilku minutach zabawy płyniemy dalej zachwycając się widokami. Wiosenna, świeża zieleń i przygrzewające słońce dodają naszemu spływowi uroku. Chce się żyć!











Po przepłynięciu kilku km. robimy przerwę na popas. 






 Ustalamy, że ognisko zrobimy na końcu spływu. Po małej przekąsce, oddaniu i uzupełnieniu płynów ruszamy dalej. 
 Oczywiście zjeżdżamy z brzegu do wody. 
 








Sharan podczas zjazdu traci 1/3 część pióra wiosła, ale nie robi to na nim większego wrażenia. Broń Boże nie traci humoru i zabawa trwa nadal. 




Płyniemy tak spokojnie, że nie czuję w mięśniach upływających km. .



















Kolejna przenoska przy jazie. Tu również zjeżdżamy z brzegów, a niektórzy z dość sporej wysokości. 














Okrzejka coraz częściej płynie w lesie. Takie klimaty odpowiadają mi najbardziej. 














Dopływamy do miejsca w którym za małą zastawką zaczyna się rz. Bączycha. Ryba oferuje, że zaczeka na Adama, który towarzyszy i asystuje Wojtkowi, aby pokazać im drogę. Postanawiam zostać ze Sławkiem, bo wiem, że samemu nie chciało by mi się tam siedzieć. We dwóch zawsze raźniej. Patrząc na Bączychę mam złe przeczucia co do poziomu wody. Wydaje mi się dość niski...nawet żartuję do Ryby, że może by tak wyciągnąć z jedną dechę z zastawki. 

 


Po kilkunastu minutach dopływają chłopaki. Adam w ogóle nie zmęczony, jednak Wojtek jest dość mocno wyczerpany. Kajak nie trzyma mu kierunku, musi dużo kontrować, zawracać i dość mocno traci siły. W sumie rzeczka nie jest ciężka do pływania, ale raczej nie na pierwszy raz w kajaku. Przydało by się, aby Wojtek rozpoczął przygodę w innym kajaku niż zwałkowy. Zapraszam na Pilicę :)
Mówimy, żeby chłopaki chwilę odpoczęli i ruszamy z Rybą w dalszą drogę. Moje przeczucia były słuszne. Zaczyna brakować wody. Ryba rusza pierwszy, ja za nim zjeżdżam z brzegu i zaryłem kajakiem w dno. No cóż...wysiadka z kajaka i podejście drugie. Niezły początek...Dalej staję na piachu, przepycham się na wiośle, zaczyna się robić ciężko, ale jeszcze daje się płynąć bez wysiadania z kajaka. Płynę bardzo ostrożnie starając się wiosłem dotykać dna, szukając głębszego miejsca. Staram się czytać wodę, ale rzeczka z tak niskim poziomem wody odbiega wszelkim regułom. Wiele razy nie sprawdza się płynięcie po zewnętrznych stronach zakrętów. Coraz częściej wody nie ma po prostu na całej szerokości Bączychy. 



 
 Dopływam jakoś do miejsca w którym rzeka ma odnogę. Tam czeka na mnie Ryba z Karolem. Przepływam tamę i "parkuję" obok chłopaków. Czekamy na Adama i Wojtka, aby pokazać drogę. Czekamy, czekamy i czekamy... Pojawiają się przypuszczenia, że chłopaki zeszli z wody przy mijanym moście ze względu na wyczerpanie Wojtka. Postanawiamy w widocznym miejscu na piachu narysować strzałkę i do tego obok ułożyć ją z patyków. Robi się późno. Właściwie już powinniśmy zakończyć spływ, a zostało nam równo 5 km. do mety. Ruszamy dalej. Odpływamy kilka metrów i piach. Znów trochę po wiośle, trochę odpychamy się rękoma od dna, ale na niewiele się to zdaje. Ryba z Karolem wysiadają z kajaków, a ja się nie poddaję i wynajduję jeszcze trochę wody. Niestety na kilka metrów płynięcia. Bez sensu. Chłopaki oddalają się ode mnie brodząc, więc nie ma co tracić sił na odpychanie się wiosłem od dna. Trzeba będzie zamoczyć buciki :) I w tym momencie jestem uradowany ze swojego ubioru! Wchodzę do wody i maszeruję za chłopakami. Jest mi ciepło, ale brakowało mi cumki. Wkładam wiosło w kajak i tak go prowadzę, ale jest niezbyt wygodnie. Kajak odjeżdża na boki, ucieka. Zdejmuję smycz na której mam aparat i robię z niej cumkę. Jest o niebo lepiej. Próbując z Rybą podpływać kajakiem, tracimy z oczu Karola, który już nawet nie próbuje wchodzić do kajaka. Bez sensu. Znów wchodzimy do wody i brodzimy. Robimy chwilę przerwy i sprawdzamy na telefonie gdzie jesteśmy. Ryba stwierdza, że czeka nas jeszcze około 2 km. marszu. Zdaje mi się, że słyszę jakieś odgłosy na wodzie. Tak, to Adam. Ale jest sam. Wojtek postanowił przerwać spływ przy moście na wysokości miejscowości Podzamcze. Dobra decyzja. Trzeba wiedzieć kiedy przerwać, aby nie władować się w gorsze kłopoty. Musimy ruszać dalej. 


 Z niepokojem spoglądam na słońce, które jest coraz niżej. Ryba ma latarkę, ale co to jest jedna latarka na trzech ludzi idących po wodzie w lesie pośród pojawiających się zwałek. Zdarza się, że jeszcze wchodzę do kajaka z nadzieją na przepłynięcie jakiegoś odcinka, ale udaje się to tylko przez parę metrów i znów wysiadka. W pewnym momencie naszego marszu Ryba stwierdza, że słyszy samochody, a więc most jest niedaleko. Łapię drugie życie i wsłuchuję się aby potwierdzić jego słowa. Tak. Wyraźnie słyszę samochody. Ulga. Jeszcze paredziesiąt metrów i...witają nas na brzegu nasi towarzysze. 
 







Radość jest wielka. 


Daliśmy radę i to przed zmrokiem! Wciągamy kajaki i wyłazimy z wody padając na trawę by złapać trochę oddechu. 




 Na miejscu dowiadujemy się, że Krzysztof złapał okazję, aby podjechać po samochód. Pani zatrzymała się, gdyż ubrany w piankę wyglądał jak motocyklista, a leżący obok kajak Pani wzięła za przewrócony motocykl :) Myślała, że przydarzył się wypadek i chciała pomóc. Po przebraniu, sprowadzeniu do nas Wojtka i reszty samochodów robimy szybkie ognisko, aby zjeść pieczone kiełbaski. 


O zdjęciu grupowym z tych emocji niestety zapomnieliśmy.
Z lajtowego spływu zrobiła się "pozytywna" mordęga. Ten spływ na dłuuuugo zostanie w naszej pamięci. 

Fot.: Ryba, Sharan i Basia, Krzysztof, Czołg.